Św. Hubert z Erywańskiej
Od zawsze podobały mi się podwórka starych warszawskich kamienic, krytykowane przed wojną jako źródła chorób i ludzkiego nieszczęścia. Lubię je oglądać, bo każde z nich kryje jakąś tajemnicę. Lubię też architektoniczne niespodzianki. Cenię architektów, którzy wodzą mnie za nos, wprowadzają w osłupienie, zaskakują. Dlatego za każdym razem robią na mnie wrażenie kamienica i pałacyk Klubu Warszawskiego Towarzystwa Myśliwskiego, mieszczące się przy ulicy Kredytowej.
Wszystko zaczęło się pod koniec XIX stulecia (choć klub istniał wcześniej i wielokrotnie zmieniał swoje siedziby). Były to czasy, kiedy ulica Kredytowa nazywała się Erywańska, mimo że gmach Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego, od którego wzięła późniejszą nazwę, istniał już niemal pół wieku. Co do samej nazwy ulicy nie chodziło tu o jakąś zażyłość, czy szczególne uczucie do obecnej stolicy Armenii, lecz o tytuł Iwana Paskiewicza. Za zasługi w wojnie z Persją, po zajęciu miasta Erywań, otrzymał dzielny Iwan dziedziczny tytuł hrabiego erywańskiego. Tak oto jedna z ulic Warszawy przyjęła niechlubne imię namiestnika.
Na ówczesnej ulicy Erywańskiej stanął w latach 1897–1898 pałacyk Klubu Warszawskiego Towarzystwa Myśliwskiego. Architektem, któremu zawdzięczamy miłą niespodziankę czekającą nas po wejściu w bramę kamienicy przy Kredytowej 5/7, jest Franzuc Francois Arfeuf. Efekt zaskoczenia uzyskał artysta poprzez wybudowanie zgrabnej, ale niespecjalnie wyróżniającej się kamienicy, która dopiero w swoim podwórku kryje prawdziwą perełkę.
Pałacyk Klubu Warszawskiego Towarzystwa Myśliwskiego jest budowlą w stylu neorokokowym przywodzącą na myśl XVIII-wieczną architekturę francuską. To bardzo lekka i przyjemna dla oka realizacja z ciekawą ornamentyką fasady. Interesujący jest też sam układ budynku. Od frontu mieściły się pomieszczenia dla służby i kuchnia. Sale klubowe znajdowały się we wspomnianym pałacyku. Obie te części zespolone zostały doświetlonym łącznikiem będącym na wysokości pierwszego piętra. To połączenie było bardzo istotne. Strudzeni wielogodzinną grą w karty członkowie klubu musieli mieć sprawnie działającą aprowizację. Wiadomo nie od dziś, że łatwiej jest znosić porażki z pełnym żołądkiem, a nie przeszkadza on również w odnoszeniu zwycięstw. O tym jak ważna dla miłośników karcianej rozrywki jest dobra kuchnia, pokazuje nie tylko historia warszawskiego klubu myśliwskiego. Burczenie w brzuchu w trakcie zaciętych potyczek karcianych skłoniło brytyjskiego lorda Sandwicha do wynalezienia legendarnej przekąski, zwanej u nas w sposób niewyszukany kanapką. Bywalcy klubu przy Erywańskiej nie musieli narzekać na tego rodzaju dolegliwości. Jego wykwintna kuchnia słynęła ponoć w całej Warszawie.
A nie byle kto mógł zostać wpisany na listę członków klubu. Wbrew obiegowej opinii nie byli nimi bogaci burżuje z rodów fabrykanckich. Założony w 1867 r. Klub Warszawskiego Towarzystwa Myśliwskiego zrzeszał przedstawicieli arystokracji i zamożnego ziemiaństwa. Ponieważ funkcjonował w czasach carskich, jego członkami byli w większości wysocy rangą oficerowie rosyjscy stacjonujący w Warszawie. To tu za zielonym, karcianym stolikiem siadywał baron Józef Weyssenhoff, który w jeden wieczór potrafił przegrać niebotyczne dla współczesnych sumy pieniędzy. Autor „Sobola i panny” zasłynął legendarną porażką karcianą – w petersburskim Yacht Klubie przegrał rodowy majątek Samoklęski na rzecz stryjecznego brata samego cara. Zgryźliwi komentatorzy mówili wówczas o czwartym rozbiorze Polski.
Takich postaci przewinęło się wiele przez mury pałacyku. Najsłynniejszym był chyba August Potocki herbu Pilawa. Ten właściciel Jabłonny, znany birbant i utracjusz, zwany popularnie hrabią Guciem, aby spłacić dług (karciany a jakże) zapożyczył się u Maurycego Zamoyskiego na niewyobrażalną wówczas kwotę 60 tys. rubli. Ponieważ nie był w stanie go spłacić, na poczet długu przekazał Zamoyskiemu obraz „Kazanie Skargi” Jana Matejki. O takie stawki się wówczas grywało. Koniec końców to, że możemy obraz oglądać na Zamku Królewskim, zawdzięczamy pośrednio hulaszczemu prowadzeniu się hrabiego Gucia.
Trzeba jednak oddać sprawiedliwość Klubowi Warszawskiego Towarzystwa Myśliwskiego, który był również miejscem spotkań wybitnych patriotów. Jednym z nich był długoletni prezes Włodzimierz Światopełk-Czetwertyński, działacz organizacji spiskowych, katorżnik zesłany na Syberię i za swą patriotyczną działalność pozbawiony tytułów. Po odzyskaniu niepodległości klub nadal stanowił instytucję elitarną. Ponieważ był reprezentacyjny, często gościł w swych progach znane osobistości. Wystarczy choćby wspomnieć kpt. de Gaulle’a, który ponoć zajadał się polską kuchnią w wydaniu klubowym.
Pałacyk wraz z poprzedzającą go oficyną frontową spłonął w 1944 r. Powojenna odbudowa, według projektu Michała Ptic-Borkowskiego, pozbawiła jego fasadę niektórych ozdób, a wnętrze nabrało socrealistycznego charakteru. Kamienicę frontową podwyższono o trzecie piętro, powiększono piętro drugie. Pałacyk stał się siedzibą Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Obecnie mieści się tam Reprezentacyjny Zespół Artystyczny Wojska Polskiego. O tradycjach myśliwskich przypomina tylko tablica umieszczona w bramie pod numerem 5/7.