Cegłowska – historia jednego domu
W zeszłym tygodniu napisałem kilka zdań o przedwojennej wystawie „Tani Dom Własny”, czyli z lekka szalonym pomyśle ówczesnych architektów na tanie mieszkanka z ogródkiem, na miarę lat kryzysu. Przy okazji wspomniałem o jednym z moich ulubionych drewniaków z ulicy Szaflarskiej i losach rodziny, dla której domek został pobudowany. Jeśli ktoś nie miał okazji zapoznać się z tym artykułem, zapraszam do jego lektury. Obiecałem wówczas, że napiszę także na temat spotkania na ul. Cegłowskiej, a ponieważ poprzedni wpis wzbudził duże zainteresowanie, ufam że nie zanudzę Was kolejną bielańską historyjką.
Dlaczego Cegłowska? To bardzo dobre pytanie, na które nie znalazłem jeszcze odpowiedzi. Kiedy pierwszy raz pojawiłem się w tym miejscu, przekręciłem nazwę uliczki, zapamiętując ją jako Ceglaną. Może przez skojarzenie z przedwojenną nazwą ulicy Pereca na Mirowie (wówczas nosiła nazwę Ceglanej). A może stało się tak, bo stworzyłem własną interpretację.
Znałem przedwojenne zdjęcia z budowy osiedla „Zdobycz Robotnicza”, na których grupa inżynierów – otoczona stosem cegieł – dogląda inwestycji. Pomyślałem, że być może w tamtym czasie cegły do budowy osiedla składowano również w tym rejonie, zwłaszcza że blisko stąd było do linii kolejki prowadzącej do Łomianek. Przez myśl przeszła mi jeszcze wersja z cegielnią, ale po pierwsze nie kojarzę, żeby jakaś w tym miejscu funkcjonowała (przypominam, że to tereny po dawnym poligonie), a po drugie nie ma też na Bielanach wyraźnych śladów takiej działalności (aktualizacja – w okresie międzywojennym przy Marymonckiej funkcjonowała cegielnia miejska). Najczęściej pozostałością po przedsiębiorstwach wybierających glinę są tzw. glinianki, czyli charakterystyczne sztuczne stawy powstałe w miejscu wyrobiska. Dobrym przykładem są glinianki na Jelonkach. Do jednej z nich wpadł miś z komedii Barei, co obecnie upamiętnia stosowny pomnik (już drugi). Z tego co wiem na Bielanach takich stawów brak.
Moje amatorskie dociekania przerwała kolejna wycieczka w ten rejon miasta. Ceglana okazała się Cegłowską i szlag trafił śledztwo domorosłego Sherlocka. Trzeba było zaczynać od początku.
W granicach województwa mazowieckiego, w powiecie mińskim istnieje miejscowość o nazwie Cegłów. Niegdyś posiadała nawet prawa miejskie nadane przez króla Zygmunta III Wazę, tak zasłużonego dla Warszawy. Życie religijne Cegłowa skupia się wokół kościoła parafialnego pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela (późnogotycki). Skojarzenie z naszą staromiejską archikatedrą (pod tym samym wezwaniem) jest więc czytelne. Jeśli do tego dodamy mieszczące się wewnątrz epitafium Stanisława Oczki – ojca słynnego nadwornego lekarza polskich królów rezydujących w naszej stolicy – mamy odpowiedź na pytanie o genezę nazwy. Czemu by nie odnieść się w nazwie warszawskiej ulicy do miejscowości, która z Warszawą się kojarzy. Ta mocno naciągana wersja też powstała w mojej głowie, więc jeśli ktoś wie, jak było naprawdę, proszę o dyskretny komentarz, który tylko upewni mnie w przekonaniu, że rację miałem za pierwszym razem. Historia z malowniczo piętrzącymi się stosami cegieł na wydmowej pustyni Bielan jakoś najbardziej do mnie przemawia.
Ale wracając do istoty wpisu. Na ulicę Cegłowską udałem się z aparatem, żeby uwiecznić kolejny domek pamiętający czasy, kiedy prezydent Mościcki ze świtą przemierzał te pachnące tartacznym tworzywem rewiry. Interesujący mnie drewniak stoi pod adresem Cegłowska 35. To już nie jest drewniany modernizm, a raczej śliczny domek z piernika obłożony deskami w miejsce lukrowanych ozdób. Nie można tej architekturze odmówić uroku. Domek został zaprojektowany przez Jana Zabłockiego na potrzeby wystawy taniego budownictwa. Architekt przygotował to cudo na zlecenie Dyrekcji Lasów Państwowych.
Znowu miałem odrobinę szczęścia. Kiedy robiłem zdjęcia domu, wyszedł do mnie jego właściciel. Był zachwycony faktem, że ktoś interesuje się budynkiem i jego historią. W przyjaznej atmosferze porozmawialiśmy sobie o domu i samych Bielanach, które jego zdaniem są najlepszym miejscem na ziemi. Potwierdził znaną mi historię drewniaka i jego wystawowej przeszłości, opowiedział też trochę o sobie.
Od urodzenia związany jest z Bielanami. Do domku przy Cegłowskiej wprowadził się dopiero w dorosłym życiu, dom należał bowiem do jego teściów. Bielany jego młodości – przypadającej na czasy powojenne – były nadal peryferyjną częścią Warszawy. Jako dziecko chodził ze starszymi kolegami na tzw. szaber – na jabłka do sadów znajdujących się w miejscu, gdzie stoi dziś Huta Warszawa. Kręcił się również w okolicach Marymontu i Słodowca otoczonych sielskimi łąkami. Nie było wówczas jeszcze trasy AK. W jej miejscu meandrowała rzeczka Rudawka, która zapewne dała o sobie znać w zeszły weekend – o jej witalności mogli przekonać się zaskoczeni skutkami ulewy kierowcy.
Porozmawialiśmy także chwilę o przedwojennej historii Bielan. W tamtym czasie była to naprawdę odległa dzielnica. Pod koniec lat 30. można było dostać się tutaj tramwajem, który na końcowym odcinku obsługiwał wagon wyposażony w silnik spalinowy. Tramwaj jechał ulicą Marymoncką. Dla mieszkańców Śródmieścia weekendowy wyjazd do lasku bielańskiego stanowił atrakcję krajoznawczą zbliżoną do wycieczki na Mazury lub nad Bałtyk. Podobno ciekawym doznaniem, które zapadło w pamięci wielu osób, był przejazd przez tzw. Dołek Słodowiecki (w miejscu dzisiejszej trasy AK). Tramwaj, mijając Żoliborz, zjeżdżał na dół, by po chwili mozolnie wspinać się na drugą stronę wąwozu, będącego pozostałością po dawnej rzece. W odległych czasach musiała być wartkim potokiem, skoro na Słodowcu i Młocinach lokowane były młyny.
Podczas okupacji na terenie Bielan znajdowało się lotnisko polowe i stacjonowały tu oddziały niemieckiej Luftwaffe (znana jest historia, gdy w jeden z budynków przy ul. Zuga, na skutek nieudanego lądowania, wbił się niemiecki samolot Junkers). W trakcie Powstania Warszawskiego z żołnierzami tej formacji spotkały się oddziały powracające z Kampinosu, które miały wesprzeć planowany szturm na Dworzec Gdański.
Nie omieszkałem zapytać właściciela o latarnie gazowe – prawdziwą atrakcję Starych Bielan. Wbrew pozorom w Warszawie jest ich całkiem sporo. Najwięcej właśnie na Bielanach, ale też na Sadybie, gdzie realizowana była koncepcja miasta-ogrodu Czerniaków, wzdłuż ulicy Agrykola, czy na terenie dawnej Gazowni Warszawskiej na Woli (rejon ul. Kasprzaka). Oczywiście pojedyncze przykłady można znaleźć w innych częściach miasta. Razem jest ich podobno 240.
Przewagą latarni Starych Bielan (również Sadyby) jest to, że nie zostały one zmodyfikowane jak te na Agrykoli i nadal co wieczór są ręcznie odpalane przez pracownika gazowni. Zdaniem właściciela domku przy Cegłowskiej najlepiej prezentują się w zimowy wieczór, pokryte warstwą świeżego śniegu. Można wtedy cofnąć się w czasie i poczuć atmosferę XIX-wiecznej Warszawy. W 1856 r. zaczęły działać pierwsze latarnie gazowe zasilane paliwem z gazowni mieszczącej się na Powiślu. Prasa wówczas namiętnie rozpisywała się na temat, jak bardzo rozświetliła się Warszawa. Daje to do myślenia, jak ciemno musiało być tu dawniej.
Aż trudno uwierzyć, że były pomysły usunięcia lub zmodyfikowania tych wspaniałych zabytków. Na szczęście nowo poznany znajomy z Cegłowskiej bronił ich – jak sam stwierdził – jak cnoty swojej córki. Chwała mu za to, że z odmiennym skutkiem (wyszła za mąż). Dowiedziałem się ponadto, że niedługo ma być na Cegłowskiej remont nawierzchni, odkryty więc zostanie przedwojenny bruk, co może być nie lada atrakcją.
Starczy już tych informacji. Z kronikarskiego obowiązku muszę jeszcze wspomnieć o ciekawych bliźniaczych willach projektu Romualda Millera (to ten architekt od domku na Szaflarskiej). Jest ich siedem, a wszystkie utrzymane w stylu modernistycznym z monumentalnym filarem podtrzymującym daszek nad wejściem. Niektóre znacznie przebudowano, ale nadal to ciekawa architektura.
Planowałem jeszcze jeden wpis odnośnie Starych Bielan, myślę jednak, że powrócę kiedyś do tego wątku, żeby nie ryzykować monotonni tematów. I jeszcze raz zachęcam do wycieczki.
Kolej do Łomianek była normalnotorowa. A przy Marymonckiej (dzis. Słowackiego) istniała w l. 1930-tych cegielnia miejska. Pzdr.
Dzięki za uwagę. Już poprawiam.