Kościół na górze, pod którą król kobyłę całował

Z pewnością każdy mieszkaniec Żoliborza zapytany o kościół pw. Matki Bożej Królowej Polski bez wahania wskaże świątynię „na górce” znajdującą się przy ul. Gdańskiej. Jednak fakt, że jest on nieco przesłonięty ścianą zieleni parku Kaskada, a w pobliżu przebiega wykop ruchliwej arterii, może sprawiać że nie wszyscy warszawiacy zdają sobie sprawę z jego istnienia.  A warto, bo historia tego miejsca jest niezwykle ciekawa.

a

Wszystko zaczęło się u schyłku XVII stulecia.  Wówczas Jan III Sobieski postanowił wybudować tutaj coś na kształt letniego pawilonu dla swojej wielkiej miłości Marii Kazimiery z domu de La Grange d’Arquien. Mógł to zrobić zupełnie oficjalnie, gdyż najgorsze czasy para miała już za sobą. Mieszkańcy Warszawy dawno zapomnieli, jak wielkim obyczajowym skandalem był ich ślub, który odbył się miesiąc po uroczystościach pogrzebowych poprzedniego męża Marysieńki. Bogaty magnat Jan Zamoyski stał się ofiarą swojej słabości do przygodnych romansów i umierając na syfilis, uchylił przyszłej parze królewskiej wrota do szczęścia.

Powróćmy jednak do istoty wpisu. Jak mówi legenda król w drodze do bielańskiego kościoła kamedułów zachwycił się malowniczością widoku, jaki rozciągał się z tego miejsca. Z pewnością nie miał wówczas świadomości, że nazywając je górą Marii (z francuskiego Marie Mont), nada jednocześnie nazwę późniejszego osiedla i jednej ze stacji stołecznego metra.

Budowy pałacyku podjął się znany i rozchwytywany architekt epoki baroku Tylman z Gameren. Po zrealizowaniu takich perełek architektury jak pałac Krasińskich, czy kościół sakramentek wystawienie „domku letniskowego” dla królowej Marysieńki musiało być dla Holendra  czystą formalnością, choć jak się później okazało zajęło mu to aż pięć lat. Koniec końców na wiślanej skarpie, w otoczeniu wielowiekowych dębów stanął pawilon na planie kwadratu, z czterospadowym dachem zwieńczonym charakterystyczną banią, na której przysiadł groźnie wyglądający orzeł.

Z historią okolic marymonckiego pałacyku wiąże się pewna zabawna anegdota. Pewnego razu w Warszawie zjawił się Jakub Zaleski, szlachcic z okolic Łukowa, który chciał wyprosić króla o starostwo po swym zmarłym bracie. Z Zamku Królewskiego został jednak odprawiony z kwitkiem, gdyż jak mu powiedziano, monarcha zajęty był polowaniem. Szlachciura nie miał wyboru, dosiadł konia i niezwłocznie opuścił mury miejskie. W królewskich lasach w pobliżu wsi Polków, gdzie od czasów Władysława IV Wazy organizowane były polowania na grubego zwierza, natknął się na pewnego dworzanina, któremu zwierzył się ze swojego problemu. Przejęty słuchacz zapytał co będzie, jeśli król nie przychyli się do prośby Zaleskiego. Niech pocałuje moją kobyłę pod ogon – usłyszał w odpowiedzi. Życie potrafi zaskakiwać. Trudno wyobrazić sobie skalę bladości jaką przybrało lico Zaleskiego, kiedy podczas oficjalnego widzenia rozpoznał w przypadkowym rozmówcy samego monarchę. Nie stracił jednak fasonu i kiedy król powtórzył zadane mu w lesie pytanie odpowiedział – słowo się rzekło, kobyła u płotu. Miał tego dnia wyjątkowe szczęście − odważna odpowiedź rozbawiła króla Jana i szlachcic wrócił w rodzinne strony z przyznanym mu przez władcę tytułem. Niezależnie od tego czy anegdota jest prawdziwa, wypowiedź Zaleskiego na stałe wpisała się w polską kulturę.

Niestety Jan III Sobieski nie nacieszył się długo letnim pałacykiem. Zmarł jeszcze tego samego roku, w którym Tylman z Gameren dokonywał ostatnich kosmetycznych poprawek w budowli. Niektórzy twierdzą, że pośrednią przyczyną zgonu króla był „przymiot dworski”, czyli choroba która zabrała do grobu poprzedniego męża Marysieńki. Nigdy jednak tego nie dowiedziono. Jeśli nawet tak było, to przypadłość Sobieskiego nie była konsekwencją jego hulaszczego trybu życia, a raczej „spadku” Marii Kazimiery po poprzednim małżeństwie. Zresztą przy tak dużej liczbie chorób, które dławiły organizm władcy nie ma to większego znaczenia.

A co się działo później z tylmanowskim pawilonem? Z rąk rodziny Sobieskich wykupił go August II Mocny z przeznaczeniem na pałacyk myśliwski. Polowania bowiem obok licznych romansów były prawdziwą pasją Wettyna. Przebudował on pawilon i założył przy nim zwierzyniec oraz ozdobny ogród. Tradycję polowań kontynuował również jego następca August III. Przypałacowy ogród z czasem stał się parkiem publicznym.

W początkach istnienia Królestwa Kongresowego założono na Marymoncie Instytut Agronomiczny, m.in. dzięki staraniom Stanisława Staszica. Była to bardzo nowoczesna jak na tamte czasy uczelnia rolnicza. Początkowo zajęcia odbywały się właśnie w pałacyku królowej Marysieńki, który specjalnie do tego celu przystosowano. Wykłady miały miejsce na pierwszym piętrze, a na parterze urządzono kaplicę. Z czasem budynek przestał być wystarczający. Na zlecenie rządu architekt Antonio Corazzi, któremu zawdzięczamy historyczną zabudowę placu Bankowego, przystąpił do budowy nowoczesnego kompleksu budynków, którymi obudowano dawny pałacyk. Były to nie tylko budynki uczelniane, lecz także mieszkania pracowników i profesorów instytutu.

marym4

Złote czasy warszawskiej uczelni rolniczej przerwał wybuch powstania styczniowego. Jeszcze w 1861 r. przeniesiono szkołę do Puław, gdzie funkcjonowała już pod inną nazwą, a po upadku powstania w dawnych budynkach Instytutu Agronomicznego przemianowanych na koszary kawaleryjskie zamieszkali rosyjscy żołdacy. Budynki uległy daleko idącej dewastacji, a działający przy uczelni wspaniały ogród pomologiczny zlikwidowano. Kaplicę zamieniono na magazyn.

Tereny te zostały przywrócone miastu dopiero w 1915 r., kiedy Rosjanie wskutek zmiany sytuacji na frontach I wojny światowej zmuszeni zostali do wycofania się z Warszawy. W zabudowaniach uczelnianych urządzono schronisko św. Józefa dla nieuleczalnie chorych, a w pozbawionych cech zabytkowych pałacyku − kaplicę. W latach 20. XX w. w pawilonach dawnego Instytutu Agronomicznego powołano do życia Wojskową Centralną Szkołę Gazową. Sama kaplica została gruntownie przebudowana i nadano jej dzisiejszy wygląd oraz pierwsze w Polsce wezwanie Matki Bożej Królowej Polski. Nowa świątynia stała się filią bielańskiej parafii prowadzonej przez księży marianów. Marianie powrócili do niej po burzliwych wydarzeniach powstania warszawskiego. W 1959 r. nadano świątyni prawa kościoła parafialnego. Zabudowania dawnego instytutu rozebrano. Ich reliktem są przebudowane obiekty, w których mieszczą się biura ośrodka pomocy społecznej przy ul. Dembińskiego.

Spacerując alejkami parku Kaskada, warto odwiedzić okolice ulicy Gdańskiej. Ten mały kościółek kryje w swoich murach wiele ciekawych historii.


View Larger Map

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *