Archive for Author admin

Praska fabryka zabawek, czyli Lego na Zygmuntowskiej

Święta coraz bliżej, a jak święta to prezenty. Wiadomo, że nie ma dla dziecka lepszego prezentu niż zabawka. A najlepiej, żeby była to zabawka, która bawiąc uczy i na odwrót. Wiedzą o tym doskonale dzisiejsi ich producenci. Wiedzieli także ci przedwojenni. Jedna z fabryk produkujących niezwykle popularne wśród dzieci drewniane klocki mieściła się na warszawskiej Pradze przy ulicy Zygmuntowskiej 8 i to właśnie o tej fabryce będzie dzisiejszy wpis.

„W końcu lat dwudziestych dostałem od ojca klocki. Na pewno z okazji kolejnej rocznicy urodzin. Były umieszczone w drewnianym, solidnie wykonanym pudełku z zasuwaną wzdłużnie pokrywą. Znajdowały się w nim czyściutkie, pachnące drewnem klocki o przeróżnych kształtach. Powoli wyciągałem z pudełka graniastosłupy, sześciany, bryły o trójkątnych obrysach, prostopadłościany z półkolistymi wcięciami, jak i miniaturowe wałeczki – stylizowane kolumny. Sporo tego było, a wszystko poukładane tak przemyślnie, że po wysypaniu klocków z pudełka trudno było z początku włożyć klocki na swoje miejsce”.

Tak swoją przygodę ze sztandarowym produktem firmy Gnom opisał zasłużony mieszkaniec Pragi Paweł Elsztein. Praska fabryka charakteryzowała się nie tylko celną nazwą, biorąc pod uwagę profil produkcji, ale oferowała również produkt najwyższej jakości, a to niezwykle ważne, bo przed wojną polski przemysł zabawkowy raczej kulał. Prasa branżowa nie pozostawiała na nim suchej nitki. Zabawki produkowane nad Wisłą nie mogły konkurować z wyrobami angielskimi, francuskimi, czy amerykańskimi, które na tym polu wiodły prym. Zaletą produktów amerykańskich było solidne wykonanie i poważne podejście do tematu oraz małego odbiorcy, który oszukać się nie dał. Dziecko wie, że jeśli już decydujemy się na wyprodukowanie modelu samochodu, to jego wygląd musi być jak najbardziej zbliżony do oryginału, a w takim właśnie kierunku szli najlepsi w branży. O ile w przypadku klocków wyglądało to nieco inaczej, to przyznać trzeba, że i tu liczyła się jakość. Klocki z Zygmuntowskiej przygotowywano z doskonałego gatunku drewna jesionowego lub bukowego, a produkcja opierała się na porządnych maszynach i wspaniałych fachowcach. I to wszystko po to, żeby produkować zabawki dla dzieci? Nie do końca.

O tym, co w Gnomie wytwarzano informuje nas pełna nazwa fabryki – Zakłady Przemysłu Zabawkarskiego, Instrumentów Muzycznych i Drobnych Wyrobów Drzewnych w Warszawie. A więc nie tylko zabawki i nie tylko dla dzieci.

Doskonale znali tę firmę na przykład warszawscy przedstawiciele branży budowlanej. W 1930 r. na warszawskim Żoliborzu miała miejsce wystawa „Najmniejsze mieszkanie” zainicjowana przez słynną grupę Praesens, której członkami byli wybitni architekci tacy jak Stanisław i Barbara Brukalscy, Józef Szanajca, Bohdan Lachert, czy Szymon i Helena Syrkusowie, a więc legendy polskiego modernizmu. Celem wystawy było wypracowanie najdogodniejszych typów małych mieszkań oraz ich umeblowania i urządzenia w taki sposób, aby były dostępne dla kieszeni średnio zarabiającego Polaka. Wśród firm, których produkty były prezentowane na wspomnianej wystawie, pojawia się również praski Gnom. W pokazowych lokalach mieszkalnych można było zobaczyć klepki sosnowe, drzwi dyktowe, czy okna szwedzkie produkowane właśnie na ul. Zygmuntowskiej. Dużym zainteresowaniem cieszyły się zwłaszcza wspomniane wcześniej okna, które stanowiły swoistą nowinkę techniczną. I chyba był to produkt najwyższej klasy, skoro setki takich okien zainstalowano w mieszkaniach budowanych przez Warszawską Spółdzielnię Mieszkaniową na Żoliborzu. Zresztą sprawa musiała być poważna skoro recenzent czasopisma „Osiedle, Dom, Mieszkanie” – powołując się na słowa swojego rozmówcy – donosił nieco patetycznie, że okno szwedzkie „jest nie jakimś przypadkowym artykułem produkcji, lecz typem, wynikłym z wielostronnych prób zadośćuczynienia zasadniczym postulatom, jakie stawia nam problem otworu okiennego”.  Ale nie o otworach okiennych i problemach z nimi związanych miał być ten artykuł. Powróćmy zatem do naszych klocków.

Jak już ustaliliśmy klocki produkowane przez Gnom były wyjątkowe. Ta wyjątkowość nie wynikała jednak wyłącznie z wysokiej jakości oferowanego produktu. Klocki z Zygmuntowskiej były przede wszystkim bardzo zmyślnie zaprojektowane. W drewnianym pudełku młody adept sztuki budowlanej znalazł 13 różnego kształtu elementów, z których można było konstruować rozmaite budowle. Pomocna była w tym dołączona do zestawu książeczka. I tak przy odrobinie zaangażowania można było wystawić grobowiec rzymski, gotycki kościół, czy zakopiańską kapliczkę. Każdy przykładowy gmach opisany w broszurce opatrzony był stosownym komentarzem, dzięki któremu dziecko otrzymywało podstawowe informacje na temat cech poszczególnych stylów architektonicznych. Zabawka miała zatem istotny walor edukacyjny i chyba spełniła swoje zadanie, skoro wielu późniejszych znakomitych polskich architektów wspominało, że to właśnie od tych klocków zaczynała się ich przygoda z projektowaniem.

Krążąc nieco wokół tematu, dotarliśmy w końcu do ojca sukcesu praskiej fabryki zabawek. Jest nim patron jednej z warszawskich ulic, wspaniały architekt, profesor wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej Stanisław Noakowski. To właśnie on został poproszony o zaprojektowanie klocków i jemu trzeba podziękować, że w nawale obowiązków znalazł czas na rzecz z pozoru błahą. Klocki nie były zwykłą zabawką. Zmuszały dzieci do myślenia, wyzwalały drzemiące w nich pokłady kreatywności, pobudzały wyobraźnię. Która z dzisiejszych zabawek tak naprawdę to potrafi?

Warto w tym miejscu przypomnieć jeszcze jedną postać związaną z praskim Gnomem. To dziś nieco zapomniana artystka, która dla tej fabryki przygotowywała plakaty reklamowe, a może nawet projektowała niektóre z zabawek. Mowa o Marii Werten, niestrudzonej propagatorce sztuki polskiej zagranicą, malarce, graficzce, a przede wszystkim mieszkance Warszawy, która w wielki świat wyruszyła z ulicy Senatorskiej, bo tu znajdowało się mieszkanie jej rodziców. Jej drugim domem była Kalifornia, gdzie między innymi szkoliła rysowników The Walt Disney Studios.

Zakłady Przemysłu Zabawkarskiego, Instrumentów Muzycznych i Drobnych Wyrobów Drzewnych w Warszawie Gnom działały do 1939 roku. Dziś próbując ustalić miejsce w którym się znajdowały, nie odnajdziemy tabliczki z adresem Zygmuntowska 8. Obecnie ta ulica nosi nazwę alei Solidarności. Na kolorowym, choć nieco ponurym zdjęciu, widać charakterystyczną kamienicę goszczącą w swoich murach Hotel Praski. Fabryka zabawek znajdowała się na wschód od tego budynku, czyli w miejscu dzisiejszego parkingu.

Nowoczesna duchowość na Karolkowej

Ten kościół Jerzy Kasprzycki w swoich „Warszawskich pożegnaniach” określił jako udane połączenie nowoczesności i sacrum w architekturze. Nie sposób nie zgodzić się z autorem. Stosunkowo prosta, modernistyczna bryła i surowe wnętrza nie pozbawiają nas wrażenia wzniosłości i duchowości tego miejsca. Mowa oczywiście o kościele pw. św. Klemensa Hofbauera znajdującego się przy ul. Karolkowej 49 na Woli. Właśnie przy historycznym trakcie stanowiącym granicę między rolami Warszawy i wsi Wielka Wola postanowili redemptoryści w latach 30. XX w. wystawić swoją świątynię. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie ofiarność rodziny Biernackich,  dawnych właścicieli Wielkiej Woli i Czystego. To oni podarowali plac pod budowę kościoła. Z kronikarskiego obowiązku nadmienię tylko, że w  XVIII w. tereny te należały do bankiera Karola Schultza, co znalazło swój wyraz w nazwie ulicy.

Fotopolska_442760

Zgromadzenie Najświętszego Odkupiciela zostało założone w 1732 r. przez św. Alfonsa Liguori w miejscowości Scala koło Neapolu. Jak redemptoryści trafili do Polski? Dziś pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi nam na myśl, gdy słyszymy potoczną nazwę zakonu prowadzi do osoby Tadeusza Rydzyka, założyciela Radia Maryja i Telewizji Trwam. Tu ciekawostka. Ksiądz Rydzyk jest laureatem prestiżowej nagrody im. Jana Kulentego, którą został uhonorowany na XIX Międzynarodowym Festiwalu Filmów Katolickich Niepokalanów 2004 r. Podczas tego festiwalu nagrodę „Multimedia w Służbie Ewangelii” otrzymał również Mel Gibson. Jest więc ojciec celebrytą nie tylko w skali naszego kraju. Mimo to sprowadzenie redemptorystów do Polski nie jest jego zasługą. Stało się to zanim ktokolwiek usłyszał o toruńskiej rozgłośni radiowej.

Fotopolska_85424

Wszystko zaczęło się w 1787 r., kiedy Klemens Hofbauer, redemptorysta czeskiego pochodzenia, został wysłany do Warszawy z misją utworzenia nowej placówki zakonu. To właśnie on jest patronem wolskiego kościoła (ale również piekarzy i jednym z kilku patronów stolicy). Ojciec Hofbauer swoją działalność rozpoczął przy kościele św. Benona na Nowym Mieście. Była to świątynia wzniesiona wiek wcześniej przez społeczność niemiecką i to na niej początkowo skoncentrował swoją posługę duszpasterską. Szybko jednak sława zaangażowanego w działalność społeczną duchownego wyszła poza mury kościoła, a jego nauka zaczęła trafiać do mieszkańców Warszawy. W okresie największej popularności Klemensa Dworzaka (bo tak też się go nazywa) wierni w czasie nabożeństwa nie byli w stanie pomieścić się w małym kościółku. Wylewali się poza jego mury, okupując teren przykościelnego cmentarza i zalewając ulicę Pieszą. Przy świątyni św. Benona powołano do życia sierocińce dla dziewcząt i chłopców oraz bezpłatne szkoły zawodowe. Redemptoryści pomagali również warszawskim prostytutkom w nawróceniu z drogi zła i występku. Święty Klemens (został beatyfikowany w 1904 r.) przysłużył się ludności Warszawy podczas powstania kościuszkowskiego. Zorganizował wtedy, po krwawej rzezi, którą Pradze zgotował gen. Suworow, pomoc dla dzieci ofiar.  Działalność księdza została jednak brutalnie przerwana w 1808 r., kiedy zgromadzenie zostało wygnane z obszaru Księstwa Warszawskiego wskutek bezpodstawnego oskarżenia o szpiegostwo na rzecz Prus. Pomnik poświęcony o. Klemensowi znajduje się koło kościoła sakramentek na rynku Nowego Miasta.

Fotopolska_85256 Fotopolska_442054

 

 

 

 

 

 

Zgromadzenie zakonne powróciło na ziemie polskie dopiero na początku XX w. Powrót zawdzięcza energicznej działalności innego redemptorysty − ojca Bernarda Łubieńskiego, którego grób zlokalizowany jest właśnie w kościele przy Karolkowej (prochy duchownego zostały przeniesione z cmentarza Wolskiego w 1982 r.).

IMG_4256

Powróćmy jednak do kościoła św. Klemensa Dworzaka. W 1909 r. powołano do życia Prowincję Warszawską zakonu. Początkowo ojciec Łubieński pracował wraz z innymi członkami zgromadzenia w kościele św. Zbawiciela, potem w kościele św. Stanisława Biskupa i Męczennika na Woli, by w 1926 r. osiąść w nowo wybudowanym klasztorze przy ul. Karolkowej. Gmach klasztorny zaprojektował nie byle kto, bo sam mistrz Stefan Szyller (autor m.in. projektu gmachu głównego Politechniki Warszawskiej). To właśnie na placu sprezentowanym przez Biernackich, w sąsiedztwie budynku klasztornego miała stanąć wspomniana wcześniej świątynia.

IMG_4255

Projekt kościoła powierzono młodemu i ambitnemu architektowi Stanisławowi Marzyńskiemu. To była pierwsza w jego karierze poważna realizacja, co nie znaczy że był zupełnym żółtodziobem. Jeszcze na studiach pomagał prof. Kazimierzowi Skórewiczowi w pracach konserwatorskich prowadzonych na Zamku Królewskim. Brał także udział w licznych konkursach architektonicznych. Za projekt pomnika Zjednoczenia Ziem Polskich, który miał stanąć w Gdyni, dostał nawet I miejsce i wysoką nagrodę pieniężną. Do realizacji projektu nigdy jednak nie doszło. Sława architekta odpowiedzialnego za powojenną odbudowę warszawskich kościołów dopiero miała nadejść.

IMG_4257

Kamień węgielny pod budowę kościoła św. Klemensa Dworzaka został poświęcony w 1931 r., a już w 1933 r. świątynia była konsekrowana przez kard. Aleksandra Kakowskiego. Powstał bardzo nowoczesny gmach. Przy jego projektowaniu Marzyński inspirował się francuskim konstruktywizmem, czyli prądem w architekturze który, w największym uproszczeniu, charakteryzuje się podkreśleniem cech konstrukcyjnych obiektu, które poprzez logiczne i celne zastosowanie oraz wyeksponowanie same w sobie decydują o jego wartości estetycznej. Kościół redemptorystów zaprojektowany został na planie krzyża łacińskiego w układzie bazylikowym. Do budowy murów wykorzystano cegłę, jednak zarówno stropy, jak i filary wewnątrz kościoła wykonano z żelbetu, dzięki czemu mogła powstać optycznie lekka konstrukcja z charakterystycznymi kasetonami.

IMG_4262

Surowe wnętrze kościoła robi wrażenie również dzisiaj. Jednak ostateczny wygląd świątyni różni się nieco od wizji, którą architekt przedstawił w projekcie. Kościół wznoszony był wyłącznie za fundusze zgromadzone przez redemptorystów. Na każdym kroku musiał więc Marzyński szukać oszczędności i niejednokrotnie zmuszony był iść na kompromis. Trzeba też pamiętać, że w czasie powstania warszawskiego świątynia została podpalona przez Niemców. Spłonął jej dach. Na szczęście zachowała się żelbetowa konstrukcja, co umożliwiło sprawną odbudowę w nieco zmienionej formie. Powstanie warszawskie to także wyjątkowo tragiczny czas dla mieszkańców Woli. 6 sierpnia 1944 r. dokonano tu egzekucji 30 księży, o czym informuje zainstalowana na ścianie kościoła tablica Tchorka. Podaje ona zbliżoną ich liczbę, co znajduje potwierdzenie w źródłach (w różnych źródłach podawana jest inna liczba zamordowanych duchownych, zbliżona do 30). 5 sierpnia 2000 r. poświęcono również znajdujący się na kościelnym dziedzińcu Plac Męczenników Warszawskiej Woli upamiętniający 50 tys. zamordowanych w pierwszych dniach powstania cywilów. Oprócz granitowego krzyża na zainstalowanych na murze tablicach wyryto adresy kamienic i nazwiska ofiar.

IMG_4269

Po wojnie kościół został odbudowany. „Ocieplono” też trochę jego wnętrze za pomocą rozmaitych zabiegów artystycznych (np. malowidła prezbiterium autorstwa Edwardy Przeorskiej, witraże instalowane sukcesywnie od lat 80. XX w.). Jednak moim zdaniem największą zaletą świątyni jest właśnie modernistyczna surowość konstrukcji, która przede wszystkim powinna być w niej eksponowana. Gdyby do tego dodać przemyślane oświetlenie wnętrz, efekt mógłby być niesamowity. Będąc w okolicy, na pewno warto przestąpić mury kościoła redemptorystów z Karolkowej.


View Larger Map

 

 

 

Kościół na górze, pod którą król kobyłę całował

Z pewnością każdy mieszkaniec Żoliborza zapytany o kościół pw. Matki Bożej Królowej Polski bez wahania wskaże świątynię „na górce” znajdującą się przy ul. Gdańskiej. Jednak fakt, że jest on nieco przesłonięty ścianą zieleni parku Kaskada, a w pobliżu przebiega wykop ruchliwej arterii, może sprawiać że nie wszyscy warszawiacy zdają sobie sprawę z jego istnienia.  A warto, bo historia tego miejsca jest niezwykle ciekawa. » Read more

Warszawskie miejsce mocy

W dość monotonnej i lekko wiejącej nudą części parku Traugutta znajdują się trzy ciekawe rzeźby. Stoją na wzniesieniu, w miejscu gdzie ulica Wenedów zbiega się z Wisłostradą. Może jest to przejaw nadmiernej egzaltacji, ale miejsce dla mnie ma w sobie coś z megalitycznych kręgów, czy kamiennej spuścizny miejsc kultu społeczeństw prehistorycznych.

» Read more

Byłem niemieckim generałem – historia „Bradla”

Pomysł na artykuł dotyczący legendy polskiego podziemia Kazimierza „Bradla” Leskiego narodził się w mojej głowie już dawno temu. Życiorys tego wspaniałego człowieka jest tak ciekawy, że można by nim obdzielić kilka osób. Aż dziw bierze, że nie znalazł się jeszcze nikt, kto chciałby losy bohatera sfilmować, bo przy Bradlu agent J23 jest postacią  mało wyrazistą, a James Bond wydaje się zwykłym bawidamkiem. Pomyślałem, że idealnym pretekstem będą obchody 69. rocznicy powstania warszawskiego. W końcu Leski brał czynny udział w powstaniu i swoim wyjątkowym męstwem zapisał się na kartach historii. » Read more

Zrób Pan cegłę

Kolejny raz jestem na podwórku przedwojennej kamienicy usytuowanym między Sienną a Złotą. Zacieniony skwerek kryje jedną z wielu ciekawostek tej części Warszawy. To zachowany pomiędzy dwoma posesjami mur getta. Znów czytam treść tablic pamiątkowych. Jedna z nich upamiętnia postać Pana Mieczysława Jędruszczaka, który fragment muru pielęgnował i zadbał, by zachowała się o nim pamięć. » Read more

Św. Hubert z Erywańskiej

Od zawsze podobały mi się podwórka starych warszawskich kamienic, krytykowane przed wojną jako źródła chorób i ludzkiego nieszczęścia. Lubię je oglądać, bo każde z nich kryje jakąś tajemnicę. Lubię też architektoniczne niespodzianki. Cenię architektów, którzy wodzą mnie za nos, wprowadzają w osłupienie, zaskakują. Dlatego za każdym razem robią na mnie wrażenie kamienica i pałacyk Klubu Warszawskiego Towarzystwa Myśliwskiego, mieszczące się przy ulicy Kredytowej. » Read more

Cegłowska – historia jednego domu

W zeszłym tygodniu napisałem kilka zdań o przedwojennej wystawie „Tani  Dom Własny”, czyli z lekka szalonym pomyśle ówczesnych architektów na tanie mieszkanka z ogródkiem, na miarę lat kryzysu. Przy okazji wspomniałem o jednym z moich ulubionych drewniaków z ulicy Szaflarskiej i losach rodziny, dla której domek został pobudowany. Jeśli ktoś nie miał okazji zapoznać się z tym artykułem, zapraszam do jego lektury. Obiecałem wówczas, że napiszę także na temat spotkania na ul. Cegłowskiej, a ponieważ poprzedni wpis wzbudził duże zainteresowanie, ufam że nie zanudzę Was kolejną bielańską historyjką. » Read more

Ciasne ale własne, czyli mój jest ten kawałek podłogi

Ponieważ robi się coraz cieplej i jest coraz więcej słońca nad naszymi głowami, w mojej narodził się ostatnio pomysł, żeby napisać o takim miejscu, w którym można pooddychać historią i świeżym powietrzem zarazem. Długo nie musiałem się zastanawiać. Stare Bielany to idealne miejsce na nieśpieszny, wiosenny spacer. Urokliwe wąskie uliczki, piękne wille w stylu dworkowym, zabytkowe latarnie i ten klimat zatopionego w zieleni małego miasteczka. W zasadzie można by na tym poprzestać, bo nie trzeba zgłębiać historii tego miejsca, by dać się ponieść jego urokowi. Jednak jeszcze ciekawiej robi się, gdy tę historię poznamy. Z takim planem przystąpiłem do realizacji wpisu. » Read more

« Older Entries